Piotr Myszka (AZS AWFiS Gdańsk), który we wtorek wygrał piąty wyścig w windsurfingowej klasie RS:X żeglarskich mistrzostw świata u wybrzeży hiszpańskiego Santander, studził emocje gratulujących mu osób. – Spokojnie, jestem tylko liderem – podkreślał.
Pochodzący z Mrągowa, a obecnie mieszkający w Gdańsku-Oliwie podopieczny Pawła Kowalskiego, po pięciu wyścigach ma dziewięć punktów. Drugiego w klasyfikacji Francuza Pierre le Coqa wyprzedza o cztery. We wtorek 33-letni Myszka zbierał takie gratulacje, jakby już było po regatach. A on na to: "spokojnie, jestem tylko liderem", parafrazując tytuł amerykańskiej komedii "Spokojnie, to tylko awaria", parodiującej zdarzenia katastroficzne, będącej kontynuacją filmu "Czy leci z nami pilot?"
– Chciałbym oczywiście odzyskać tytuł mistrza świata, ale do końca rywalizacji
będzie chyba jeszcze kilka wyścigów, bo prognozy na kolejne dni zapowiadają
wiatr. Poza tym są tu wszyscy najlepsi deskarze i na pewno na wodzie się nie
położą. Nie dzielmy skóry na niedźwiedziu, bo on jeszcze w sen zimowy nie
zapadł. A w historii żeglarskich regat jest sporo dramatycznych, czy też
katastroficznych przypadków. Wystarczy kępa trawy – powiedział Myszka.
Medalista mistrzostw globu i Europy odniósł się do sytuacji, która
przytrafiła się we wtorek Przemysławowi Miarczyńskiemu (SKŻ Ergo Hestia
Sopot).
– Dzisiaj miałem bardzo dobry start i szansę wygrania, ale moje plany
pokrzyżowała trawa unosząca się na wodzie, w którą wpłynąłem. To się mogło
zdarzyć każdemu, innym też się to przytrafiało. Akurat ja zapakowałem się w
taką kępę, że musiałem całkowicie się zatrzymać i zrzucić to wszystko ze
statecznika. Straciłem kilka miejsc, ale ogólnie wyścig ułożył się
pozytywnie – ocenił brązowy medalista olimpijski, który po pięciu wyścigach
jest siódmy.
Największym problemem jest dla wszystkich – organizatorów i żeglarzy – wiatr.
Albo za słaby, albo go nie ma, a gdy przyjdzie, to jest chimeryczny.
– Najgorsze jest oczekiwanie. Trzeba być ciągle w pogotowiu, bo nie wiadomo,
kiedy zapadnie komenda "na start", a to wcale jeszcze nie oznacza, że on
nastąpi. Na wodzie spędziłem tu już dziesięć godzin, co dotychczas mi się nie
zdarzyło. Średnia – dwie godziny na wyścig. Dziś było szybciej, więc mam
więcej czasu, aby porozmawiać z rodziną, zrobić zakupy w markecie, bo sami
sobie gotujemy – powiedział Myszka.